Powered By Blogger

piątek, 17 września 2010

ODŻYWIANIE AMELKI








Oto my- spacerek w górach:)


Witam Wszystkich Serdecznie!

Widzę,że nadszedł czas, żeby dołączyć do Marcina bloga, bo pytanie dotyczy mojej córci:)
Na początku chciałam odpisać w komentarzu- jednak za wiele tego na komentarz więc Marcin zaproponował mi, żebym napisała swojego posta:) Za co dziękuję!!!!

Mam na imię Kaja i jestem żoną Marcina a mamą Amelki. Nie zabierałam na początku głosu- bo jakoś to nie w moim charakterze tak się "uzewnętrzniać" przed obcymi:) - choć teraz widzę, że "obcy" stali się bliscy:) Zrażona też byłam dyskusjami o wegetarianizmie 13 lat temu (kiedy na tą dietę przeszłam)- bo na początku chciałam dzielić się z rodziną i ze znajomymi moimi odczuciami- ale ludzie raczej dziwnie do mojego entuzjazmu podchodzili:) Więc przez te lata nauczyłam się, że dieta jest naszą prywatną sprawą:)

No i tyle wstępu. A teraz odpowiedź na Twoje pytanie Bogusiu (plus kilka dodatkowych informacji o ciąży i Amelce)
W pierwszych tygodniach ciąży wybrałam się do dwóch różnych lekarzy ginekologów (nie wegetarian:) z zapytaniem czy prowadzili wegetariańską ciąże i co oni o tym sądzą- opowiedziałam, że już 8 lat nie jem mięsa. Obaj niezależnie potwierdzili, że nie ma żadnych przeciw skazań i gdyby moja dieta była nieodpowiednia to ciało po 8 latach już by mnie informowało. A zdrowie miałam (mam) bardzo dobre plus wyniki krwi idealne. I tak minęło przepięknych 9 m-cy (choć niektórzy z rodziny obawiali się o mnie bo mało tyłam w ciąży...) Dodam, że w ciąży nie miałam problemów z porannymi mdłościami. Przez ten cały czas ani razu nie wymiotowałam (niedawno Marcin dokopał się do informacji, że poranne mdłości kobiet ciężarnych- to nic innego jak oczyszczanie się organizmu z toksyn). 18.10.2006 urodziła się Amelka z wagą ponad 4 kg, 10 punktów w skali Apgar. Małą karmiłam piersią- jednak po kilku dniach okazało się, że jest alergiczką i pediatra powiedział mi, że albo przejdę na sztuczny pokarm albo ze swojej diety wykluczę wszystko co ją może uczulać. Oczywiście zasugerował odrzucić nabiał a reszta metodą prób i błędów. Po kilku tygodniach udało się odrzucić to co niefajne... i moja dieta stała się tak uboga, że znowu rodzina drżała ze strachu:) Przez 11 mcy karmiłam Amelkę piersią. Bardzo dobrze się rozwijała więc my jako rodzice nie martwiliśmy się. Od 6 m-ca doszły pokarmy stałe- wtedy wspierałam się na "słoiczkach " plus sama robiłam zupki warzywne (ja robiłam bez mięsa) słoiczkowe były z mięsem. Marcin wtedy był jeszcze jedzącym mięso a moje nastawienie było takie, że skoro Amelka ma rodziców z różnymi metodami odżywiania to ona je jedno i drugie... a kiedyś wybierze sama:) Do dziś pamiętam jak Amelka miała 7 m-cy i w sklepie musiałam tyłem podjeżdżać wózkiem do półki z marchewkami- żeby mała nie widziała. Bo jak zobaczyła marchewkę to płacz i histeria, że ona chce już teraz jeść. A trzeba było przecież umyć. Więc tak mama po kryjomu przed córką marchewki kupowała:) Dodam tylko, że scen płaczu o zabawkę w sklepie aż do dzisiaj nie mieliśmy:) Więc tak mała od 7 m-ca życia z jednym ząbkiem zajadała całą - nie pokrojoną marchewkę. (piszę o tym bo na przeglądzie ząbków ok pół roku temu- dentystka zapytała co twardego dawaliśmy Amelce do jedzenia- bo tak idealne dziąsła to tylko w książkach widziała:) -jednak mimo, że słodycze "od święta" je to dziurki się nie ustrzegliśmy:(
Po zakończeniu karmienia piersią Amelka nie dała się przekonać do sztucznego mleka (oj jakie te dzieci mądre) ale, że rodzic słuchał lekarzy, że dziecko nabiału potrzebuje.. to próbowałam jej robić kaszki z mleczkiem ( Bebilon Pepti- dla alergików)... jakiś miesiąc Amelka jadła kaszki (ale trzeba było ją wtedy czymś zająć- bajka, samoloty wlatujące do buzi itp.) Tuż po roczku stwierdziłam, że to jest bez sensu, że ona tego nie lubi... wiedziałam, że mleko nie jest zdrowe, że jak nabiał to lepiej przetwory typu jogurty (bo w jogurtach proces zakwaszania już bakterie zrobiły i organizm lepiej je przyjmuje- nie męczy się tak). I tak roczne dziecko zostało pozbawione mleka całkowicie!
Jadła głównie zupki warzywne, przeciery z jabłuszek i dużo innych owoców. Potem pojawił się ryż i makaron. W wieku ok 2 latek zaczęła jeść na obiad praktycznie to co my- a ja gotowałam wegetariańsko. Nigdy nie przesadzałam z soją- jakoś nie jestem jej fanką- lubię ale od czasu do czasu- tak może raz na miesiąc. Amelka nie chorowała, dobrze się rozwijała- więc powodów do obaw nie mieliśmy żadnych.

Na łące

Jak Amelka miała 3 lata to nastąpiła wielka zmiana w naszym domu. Przemiana Tatusia! Co również wpłynęło znacznie na jego kobiety:) W skrócie to wygląda to tak: My (dziewczyny) nadal jemy gotowane jedzenie... jemy też nabiał (choć rzadko). Całkowicie jestem przekonana, że dieta surowa jest cudna! Jednak nie popadam w skrajności i jakoś nie wyobrażam sobie zimą nie zjeść ciepłej zupy. Można powiedzieć, że do obiadu jesteśmy na surowo- bo nawet Amelka nauczyła się na śniadanie wcinać owoce a nie chlebek (choć czasami jak ma ochotę to je chlebek).
Dla mnie łatwo jest decydować o sobie... bo to ja poniosę wszystkie konsekwencję swojego wyboru... jednak decyzja o żywieniu dziecka już nie jest taka łatwa. Pocieszam się, że ludzie tacy jak Garson czy Tombak też jedzą gotowane. Tombak gdzieś wspomniał, że już jest dobrze jeśli 5 dni jemy super zdrowo a 2 robimy sobie "święto". U nas (dziewczyn) mniej więcej to tak wygląda. Dla mnie nierealnym by było zabronić mojemu dziecku jedzenia wszystkiego co wg mnie jest nie do końca zdrowe. Nie chciałabym, życia gdzieś tam na odludziu:) żeby małą odizolować od słodyczy i wszystkiego złego. W wieku 4 lat można jeszcze czegoś zabronić, nakazać- ale już za 2 latka będzie ciężej. Wyszliśmy z założenia, że nie żyjemy w iluzji, iż np. czekolada nie istnieje... Amelka wie, że istnieje... wie, że jest smaczna... ale również wie, że jest niezdrowa i można ją jeść tylko czasami. Uczymy ją dając przykład co jest dobre a co nie za bardzo dla naszego zdrowia. Sądzę, że udało nam się znaleźć ten "złoty środek" dla naszego dziecka.

Mam takie swoje przekonanie, że dobrze jest zmieniać swoją dietę na lepsze pomału... dzieci nie lubią radykalnych zmian. Wg mnie nie możemy z dnia na dzień przewrócić życia naszego dziecka do góry nogami, tylko dlatego, że my się zmieniamy. Na początku sami nie jesteśmy pewni czy nam się uda w czymś wytrwać. Musimy też mieć na względzie, że nie żyjemy sami... są babcie, dziadkowie, ciocie (którzy jak mądrzy to szanują zdanie rodziców) ale są też przedszkola, znajomi z podwórka czy szkoły na których nasz wpływ jest bardzo niewielki. Są ludzie, którzy pokażą naszemu dziecku czy tego chcemy czy nie, że istnieją słodycze itp rzeczy- więc chyba nie ma sensu ukrywania tej "złej" strony świata przed naszym skarbem. Sądzę, że lepiej pokazać, nie zabraniać ale nauczyć, że niezdrowe rzeczy to tylko od "święta". (i żeby nikt nie odczytał tego, iż namawiam do jedzenia słodyczy- bo uważam, że słodycze to wymyślił ktoś kto dzieci nie kochał).

Halloween 2009

No to się rozpisałam. Podsumowując: Amelka z mamą kibicuje tacie w jego diecie! Próbujemy coraz to nowych potraw... jedne przepyszne inne nie na nasze podniebienia:) Można by nas określić jako wegetarianki z zamiłowaniem do surówki:)

Z każdym miesiącem zjadamy więcej surowego... małymi kroczkami dążymy do surowego jedzenia.. myślę że zatrzymamy się gdzieś tak jak będzie 70% surowego- te 25% zostawimy na coś ciepłego (a 5% na słodkie grzechy).
I tu jeszcze taka podpowiedź, że ważne jest aby te "słodkie grzechy" nie były codziennie! Bo lepiej raz w miesiącu dać dziecku całą czekoladę niż codziennie kostkę (cukier hamuje prawidłowe działanie białych krwinek- które odpowiedzialne są za odporność).

Z faktów:
Jeśli używamy cukier to tylko brązowy (no chyba że dwa razy w roku coś piekę to wtedy biały).
W naszym domu nie ma słodyczy- jemy okazjonalnie u kogoś- lub jak jest taka potrzeba to coś kupujemy ale nigdy nie na zapas.
Nasze pyszne przekąski to: kalarepa, zielony groszek, marchewka (chrupiące jak chipsy a jakie zdrowe:)
Z wydatków na jedzenie to ok 80% przeznaczamy na warzywa i owoce a 20% to cała reszta (chleb, nabiał, makarony, ryż itp).

No i ulubiony obiad Amelki z ostatnich tygodni to kolba kukurydzy, gotowane ziemniaki- gotuje w skórce, nie solę, plus kalafior lub marchewka.

Jeśli chodzi o Amelki zdrowie- to za miesiąc skończy 4 latka a tak naprawdę to tylko raz była chora- rok temu zapalenie płuc.
Poza tym jedna choroba zakaźna w wieku 6 m-cy tzw. trzydniówka.
Czasem mała załapuje katar i ma kaszelek. Nie podajemy jej, wtedy żadnych lekarstw typu syrop na kaszel (bo wg nas nie powinno się sztucznie hamować takich objawów jak katar czy kaszel- które właśnie są objawem samoleczenia się organizmu) -jeśli zachodzi potrzeba to podajemy jej lekarstwa homeopatyczne (ale to już inna historia).

No to teraz już kończę! Rozpisałam się, ale niestety nie da się zwięźle ująć tak ważnego tematu jakim jest żywienie dzieci.
Zaznaczam jeszcze tylko, że nie jestem żadnym ekspertem... robię to co mi serce podpowiada ..czasem zagłuszając rozum.

Nasza ostatnia "ręczna robótka" które uwielbiamy:)
Gra planszowa.

Pozdrowienia dla wszystkich!
Kaja


wtorek, 14 września 2010

GRZYBOBRANIE

Jak wiadomo sezon na grzyby w pełni, wiec wspólnie całą rodzinką wybraliśmy się na grzybki.
Nie znam lasów w okolicy Dublina i kompletnie nie wiedziałem gdzie powinniśmy pojechać, ale co tam:)


Pogoda trafiła nam się super, chociaż ostatnio dość kapryśna bywa.
Niestety jeśli zapytacie ile grzybów znaleźliśmy, to nie odpowiem, jednak uzbieraliśmy pełen koszyczek szyszek:)

LEPSZY RYDZ NIŻ NIC:)
Najważniejsze, że bawiliśmy się super:)



Zostaliśmy wynagrodzeni już na koniec wycieczki jeżynami, którymi tak sie objedliśmy jak chyba nigdy w życiu!!!

PRZYŁAPANY NA WYJADANIU JEŻYNEK
Szczerze powiem, że te jeżyny nagrodziły mi brak grzybów z nawiązką, bo znacznie bardziej wolę jeżyny zwłaszcza, że już kilka lat ich nie jadłem:)
Nie macie pojęcia jaka radocha:)

MOMENTAMI BYŁO NIEBEZPIECZNIE:)

NO I NIE ODBYŁO SIĘ BEZ RAN:)



JENAK BYŁO WARTO, OJ BYŁO WARTO!!!
A na koniec konkurs, kto znajdzie czterolistną koniczynkę???



Mi się wydaje, że znalazłem jedną, ale nie będę podpowiadał:)

LOTS OF LOVE!!!

poniedziałek, 13 września 2010

NO TO KIEŁKUJEMY cz. 2

Kiełki wywodzą się ze starożytnych Chin i były już doceniane tysiące lat temu.
Dzisiaj dzięki nauce wiemy dokładnie dlaczego są tak wartościowe.

Tak więc co zawierają???
Jeśli chcecie wiedzieć co zawierają poszczególne kiełki odsyłam do superstronki

http://www.kielki.info/

Ja jak zwykle ogólnikowo, tak tylko żeby Was zachęcić przed zimą do własnej produkcji ,,suplementów" diety, bo zamiast wcinać jakieś bzdurne witaminki, to lepiej się trochę ,,pomęczyć" i chociaż z 2-3 razy w tygodni zrobić szejka lub sałatkę z kiełkami, co doda smaku, koloru i będzie niesamowitą bombą odżywczą!!!

Można się zdziwić  porównując 100 g kiełków i 100g tej samej w pełni rozwiniętej rośliny.
Kiełki zawierają:
- kilkaset % więcej witaminy C, A , B2 i B6
- kilkadziesiąt %  więcej witaminy B5, B1 i PP

To samo wyjdzie jak porównamy zawartość wapnia, fosforu, magnezu, żelaza.
Zawsze kiełki zawierają kilkadziesiąt, a nawet kilkaset % danego składnika więcej.
Według Ludmily de Bardo ze 100 g nasion cebuli możemy otrzymać do 400 g kiełków, które będą odpowiednikiem ponad 200 kg cebuli!!!!
To brzmi mocno, co nie :)
Muszę przyjrzeć się bliżej temu co ta pani ma do powiedzenia na temat kiełków, bo brzmi to niewiarygodnie!!!
Chyba nie dałbym rady zjeść 200 kg cebuli na obiad, a 400 g kiełków, to raczej bez większych problemów:)
Jak patrzę na takie dane, to zastanawiam się z drugiej strony, na ile nasze ciało może pożywiać się tak zagęszczoną formą składników odżywczych???
Czy nie jest to przeciążanie naszego przewodu pokarmowego i immunologicznego również???
Może specjalnie zostało, to tak wymyślone przez naszą cudowną Matkę, że mamy poczekać na dojrzałe formy tych wspaniałych roślin, gdzie zawartość minerałów, witamin i w ogóle wszystkiego jest zbilansowana idealnie dla nas???
Jedną z zasad surowej diety jest jedzenie dojrzałych warzyw i owoców.
Czy można kiełki pod to podpiąć??
No, ale chyba za daleko pojechałem, teraz rozumiem, dlaczego wolicie jak pisze krótko, zwięźle i na temat.
Tak miało być, ale mnie znowu poniosło :)


Przejdźmy do rzeczy.
Jeśli Wasz słoik jest już gotowy, to teraz wybór nasionek. Tak jak możecie przeczytać na stronce, do której linka podałem, najważniejsze, żeby nasionka były bio i przeznaczone do kiełkowania, bo te ze sklepu ogrodniczego, zazwyczaj są chemicznie zaprawiane, wiec ja ich nie polecam.
Na pierwszy strzał z mojego doświadczenia najłatwiej wyhodować kiełki lucerny, z fasoli polecam fasolę mung, nie dość, że najłatwiej moim zdaniem się kiełkuje, to jak dla mnie najsmaczniejsza:)


Tak więc na litrowy słoik wrzućcie 3-4 łyżeczek ziarenek i zalejcie 2-3 cm warstwą wody.
Pozostawcie tak na ok 6 godzin, po czym odlejcie wodę, przepłuczcie kiełki jeszcze raz w miarę możliwości dokładnie odcedźcie wodę i pozostawcie w miejscu, w którym słoik nie będzie Wam przeszkadzał, ale byle nie na parapecie. Podczas kiełkowania wytwarza się temperatura, bezpośrednie działanie promieni słonecznych zepsuje nam całą hodowlę.
Od tego momentu przepłukujemy kiełki 2-3 razy na dobę, a po ok 6 dniach mamy piękne, smaczne i pożywne kiełki.






Nie ma możliwości żeby się nie udało:)
Powodzenia!!! 

niedziela, 12 września 2010

NO TO KIEŁKUJEMY cz. 1

Witam po kolejnej przerwie:)
Na dzisiaj obiecana wcześniej lekcja kiełkowania.
Zanim kupicie jakieś kiełkownice, czy specjalne słoiki (które u mnie kosztują ok 15 Euro od sztuki, co jest szalona ceną, zwłaszcza, że potrzebne mi do mojej domowej produkcji jest min 5 słoików, a jak się przykładam, to nawet więcej), proponuje wykorzystać, to co macie w domu.


Składniki:


- gwoździk lub wkręt, generalnie coś ostrego
- młotek, kamień, kawałek deseczki, generalnie coś twardego
- słoik po ogórach lub innych wynalazkach, generalnie byle szklane, z szerokim wlotem i dekielkiem

Sposób wykonania:
Za pomocą młotka i gwoździa zrób dużo dziurek w dekielku.
Rozmiar dopasuj do wielkości ziaren jakie będziesz kiełkować, tak aby podczas codziennego odcedzania, nie uciekały nam przez to sitko, które zrobimy. Dla fasolowatych dziurki mogą być duże, a do chociżby lucerny, którą się zajmiemy w części drugiej, raczej malutkie.


No i oto cała filozofia, nasz słoik po ogórach zmienił się w idealną kiełkownicę:)
Koniec części pierwszej ;)